Ostatni gość Festiwalu – Jacek Dehnel

Jacek Dehnel, (ur. 1980, Gdańsk). Absolwent Polonistyki na UW w ramach Kolegium MISH. Mieszka w Warszawie. Poeta, prozaik, tłumacz. Wydał sześć tomów wierszy (m.in. Żywoty równoległe”, 2004, „Ekran kontrolny”, 2009, „Rubryki strat i zysków”, 2011) dwa zbiory opowiadań, dwie powieści „Lala” (2006) i „Saturn” (2011), cykl minipowieści „Balzakiana” (2008), zbiór krótkich próz o starych fotografiach „Fotoplastikon” (2009) a także dwa tomy przekładów: „Zebrane” Ph. Larkina (2008) i „Niosłem ci kanapeczkę” Karlisa Verdinsa (2009); był też redaktorem anglojęzycznej antologii „Six Polish Poets” (2009). Otrzymał wiele nagród i wyróżnień literackich, m. in. Nagrodę Fundacji im. Kościelskich (2005) i Paszport Polityki (za 2006 rok), dwukrotnie nominowany do Nagrody Nike. Felietonista portalu Wirtualna Polska (dział „Książki”) i „Polityki” (dział „Kawiarnia literacka”). Publikował w wielu czasopismach literackich, jego teksty przekładane były m.in. na niemiecki, hebrajski, włoski, angielski, baskijski, łotewski, litewski, ukraiński.

fot. Piotr Sunderland

Wiersze Jacka Dehnela:

Niewdzięczność

Skąd wrócił do mnie nagle ten obraz: rozwidlenie
gałęzi czereśni, rosnącej na końcu ogrodu?
I to, jak uległą była – z najniższym konarem blisko ziemi,
zapraszającym do wejścia, z kolejnym po drugiej stronie,
wreszcie z tym wysokim rozwidleniem, gdzie można było
oprzeć stopę,
by, trzymając się jednej z gałęzi, sięgać po ciemnowiśniowe, niemal czarne
czereśnie!

Ścięto ją parę lat temu, tuż pod najniższym konarem,
nie wiem kto, nie wiem po co – bo jak wytłumaczyć
niewdzięczność wobec drzewa, które z takim oddaniem rodziło owoce,
które z takim oddaniem słało się pod trampki i chwytne ręce chłopców?

I gdzie indziej mieni się tamta pionowa ławica liści,
i kto inny opiera stopę na tamtym rozwidleniu:
wychyla się daleko,
i zda się, że nie sięgnie, a sięga,
zrywa trzy naraz
i podnosi je
do
ust.

Nurt

Nie dałeś mi nic poznać; poszedłeś do wanny.
Dopiero z niej, zza ściany – bo we śnie ta sama
była ściana, ta sama była w nim łazienka –
słyszałem ten głęboki, ten szarpiący płacz.

Aż się z tego zbudziłem – i zbudziłem ciebie,
że tak mi się przyśniło. I że będzie dobrze.
Zasnąłeś. Ja – myślałem wciąż o tamtym tobie
że pozostał za ścianą, zanurzony w czerń.

I, wciąż leżąc, stanąłem ponad nurtem snu,
i w ten sen się rzuciłem, żeby go ratować.

Piosenka o lampie i wozie

dla L. M.

Patrz: nad maleńkim twoim domem
ogromny Wóz przetacza koła,
dźwigając gwiazd kolczastą słomę.
Siedź, nikt nie woła.

Są tacy, którym palić trzeba
lampę na ganku tkwiącą wiecznie,
i tacy, co pod laką nieba
idą bezpiecznie.

Więc ty od wiatru lampę zasłoń
i czuwaj pod kołami Wozu,
skoś trawnik, zagrab, zapisz hasło
i strzeż obozu.

Choćby nie pukał nikt do domu,
czuwanie zdało się jałowe,
wiedz: nigdy się nie dowiesz, komu
świecił ten płomień

i kto mógł iść, bo ty siedziałaś
pod sfer niebieskich turkotami,
w maleńkim domu – plamka stała,
myślący kamyk.

Warszawa, 23. IX. 2011